Imiona to strasznie fascynująca rzecz. Często ewoluują i po paru latach zwierzę nazywa się zupełnie inaczej niż początkowo.
Sara imię ma hodowlane, ale bardzo do niej pasuje. Kotka wygląda jak inspiracja dla smoka Szczerbatka, za to zachowuje się jak opętana przez szatana – maniakalnie zjada papier toaletowy, biega po ścianach, tarza się na grzbiecie jak ktoś wchodzi do domu i włazi akurat tam, gdzie jej nie wolno – zwykle po to, żeby się tarzać.
Ruda to Ruda i nie ma tu nic do dodania. Gdyby była człowiekiem to byłaby taką dziwną ciocią, podobną do Cruelli Demon, która jest trochę rodzinną legendą, dzieci się jej boją a dorośli uważają za dziwaczkę. Zamaszysta, zdecydowana, a neurotyczna jak nie wiem co.
Moja mama jak zobaczyła Korkiego, to powiedziała “Przecież on ma oczy jak krokodyl, takie żółte i jeszcze te pionowe źrenice!”. No i miał się nazywać Kroki, ale jakoś to głupio brzmiało, więc od słowa do słowa zmieniliśmy na Korki i się przyjęło.
Grynia oficjalnie nazywa się Heather na pamiątkę wycieczki do Szkocji. Imię piękne, ale jednak trudne do wymawiania na co dzień, zwłaszcza, że od momentu narodzin kotka była Tygrynią. Moja babcia kiedyś oburzyła się na propozycję, że przyniosę jej kociaka i jako, że niedosłyszała, krzyknęła “Nie chcę tu żadnej Gryni!”.